#DrogiPamiętniczku, urlop 2021 zbliża się wielkimi krokami. Znaczy wyjeżdżamy dopiero za dwa dni, ale kobieta mojego życia najwyraźniej nie może się już doczekać, bo wstała dziś o 5:40 i zapakowała nas na wyjazd, tak że kiedy wstaliśmy, był spory problem ze znalezieniem czegoś do ubrania, bo „już jest zapakowane” i „zostaw, to na góry”. Istniało wręcz spore ryzyko, że w granicach wczesnego popołudnia zakręci wodę, gaz i wyłączy korki zmuszając nas do jedzenia przy świeczce (bo czołówki już zapakowane) kolacji, składającej się z konserwy turystycznej prosto z puszki, a potem będziemy śpiewać hity Starego Dobrego Małżeństwa przy akompaniamencie gitary i wyobrażać sobie, że blok naprzeciwko to Giewont.
Z górami jest o tyle zabawna historia, że we mnie toczy się jeszcze wewnętrzna walka czy bardziej mi przeszkadza wstawanie o 5 rano, czy może chodzenie z tłumem Januszy jak się o tej 5 rano jednak nie wstanie, ale zasadniczo jak już jestem na szlaku, szczególnie w wyższych partiach gdzie ludzi jest mało za to są oszałamiające widoki i duża ekspozycja, to się cieszę, że znowu nie wygrała we mnie część mózgu odpowiadająca za leniuchowanie w all inclusive, tylko ta harcerska.
Nie zmienia to faktu, że kiedy Dorotka się pyta czy coś mi zapakować na drogę, odpowiadam, że komorę hibernacyjną, ponieważ największym problemem dla mnie jest sam dojazd do Zakopca, a zwłaszcza jego ostatni odcinek, który ciągnie się jak Śmierć w Wenecji. Przysięgam, że przed wyjazdem robię wszystko, żeby nie wsiąść do samochodu i zachowuję się jak pies przed wizytą u weterynarza…
Trzymajcie kciuki i stay tuned.