Zaczęło się niewinnie – najsampierw otworzyło się lewe oko, potem prawe. Trzeba wstać, myślę, bo dzień sam z siebie nie zrobi się do dupy. Ziew, czajnik, zwilżenie wodą, kontakty, zęby i wszystko inne. Przy kawie, w porywie dobrego serca rozpatrzyłem w końcu pozytywnie podanie, które wystosowały mi ryby z akwarium dzieci. Pisało że syf i że w takich warunkach to one sobie nie życzą i w ogóle jak czegoś z tym nie zrobię to mogę sobie sam tam pływać. Ogarnąłem więc Rafcia i Olusię i do dzieła: spuszczamy wodę z akwarium.
Wężykiem. Nie wiem czy kiedyś to robiliście, procedura jest zasadniczo identyczna do spuszczania wina z balonu, z tą różnicą że w przypadku wina nie trzeba się wykazywać refleksem i wyjmować rurki zaraz po tym kiedy płynąca w niej ciecz minie point of no return. Niestety ja się owym refleksem nie wykazałem i wziąłem łyka od serca, co Olga skwitowała pełną obrzydzenia miną. Po chwili rybki zostały czasowo eksmitowane do miski, którą postawiliśmy na biurku Olusi, a my rozpoczęliśmy procedurę czyszczenia. Olucha żwirek, ja akwarium w wannie, a Rafcio moje plecy i całą łazienkę – słuchawką od prysznica. W pół godziny mniej więcej wszystko mieliśmy już ogarnięte. Akwarium udekorowane, filtr – mucha nie siada. Pozostaje wlać wodę – czynność umiarkowanie skomplikowana, a z moim przebogatym doświadczeniem prosta wręcz banalnie. Dziewczyny poszły sobie w miasto, a my z Rafciem zakasaliśmy rękawy i poszliśmy po miski. Pierwsza weszła gładko – akwarium wypełniło się do 1/5 objętości. Przy drugiej postanowiłem uatrakcyjnić odrobinę żmudny proces wlewania cieczy do zbiornika i nauczyć czegoś Rafcia, wiecie, jak to ojciec z synem. Stoję więc sobie z tą miską a Rafcio trzyma wężyk i tłumaczę mu mechanikę cieczy, dlaczego woda leci sobie wężykiem z miski do akwarium i jak to się w ogóle dzieje. Najbardziej Rafcia zainteresowała kwestia różnicy poziomów, a że woda leciała okropnie wolno, uznałem że dobrym pomysłem będzie empiryczne udowodnienie że jak podniosę miskę wyżej to szybciej uporamy się z wlewaniem. Trzymam więc michę wysoko nad głową jedną ręką podtrzymując wężyk palcami, a Rafcio trzyma swój koniec wężyka w akwarium. Gra. Przez chwilę. Rafcio nagle postanowił się podrapać chyba, albo go zwyczajnie znudziło trzymanie wężyka, nie wiem. Grunt, że rzeczony wężyk wziął się był podwinął, wyskoczył z akwarium i woda wartkim strumieniem zaczęła lecieć na ziemię. Rafcio zrobił minę wyrażającą jedynie “uuups”. Musiałem więc szybko zareagować – ale nie oczekujcie przemyślanych reakcji od człowieka, który trzyma nad głową ciężką miskę z wodą i woda z tej miski leje się na panele. Nagle zawartość całej miski znalazła się na mnie. Głowa w wodzie, ramiona w wodzie, brzuch w wodzie, spodnie w wodzie, panele, biurko, pół łóżka, dosłownie wszystko w wodzie. A Rafcio swoje “uuups”. Pogoniłem Rafcia po szmaty, jednak przyszedł z czymś formatu chusteczki higienicznej. Ale oddaję mu sprawiedliwość, potem załatwił skądś tonę ręczników i szybko osuszyliśmy pokój. I kiedy już wszystko było prawie suche a my przebrani, szurnąłem energicznie biurkiem, pod nogami którego było jeszcze parę kropel wody. A na biurku stała przecież jeszcze ta cholerna, wypełniona wodą po brzegi miska z rybami…
Rafcio tylko powiedział: “Tatusiu, ale my mamy dziś dzień…”
Następne sprzątanie akwarium po moim trupie. Niech se piszą petycje.