Diveblog #11 / 2024

Gabal El Rosas jakiej nie znaliśmy. No ucieszyliśmy bardzo #drogipamietniczku kiedy się okazało, że naszym dzisiejszym miejscem błogiego relaksu na łonie natury będzie znany już nam spot z rekinami w pakiecie. Nawet nie z uwagi na rekiny, ale sama rafa naprawdę wciąż ma momenty. Z hotelu PKS zabrał nas z lekkim poślizgiem, a w busie czekali na nas znajomi których poznaliśmy we wrześniu ubiegłego roku kiedy byliśmy świeżo po OWD i od nich otrzymaliśmy pierwsze praktyczne szlify. Strasznie miłe spotkanie! ❤️

Dojechaliśmy na miejsce, złożyliśmy sprzęt i z Dorotką dołączyliśmy do grupy, która chciała na nurki płynąć Zodiakiem. Zebrała się nas szóstka i Mustafa przekazał nas naszemu przewodnikowi – Hassanowi. Na briefingu okazało się, że wprawdzie płyniemy Zodiakiem ale to będzie zupełnie inny nurek niż ten kilka dni temu – zobaczymy też zupełnie inną rafę, no i zejdziemy deko głębiej jako że wszyscy mamy poziom aowd 😀 Więc plan był taki: ubieramy się, wskakujemy na Zodiaka, zodiak wywozi nas spory kawałek na północ, wskakujemy do wody, najpierw na 30 m czeka nas “Eel city”, gdzie jak zrozumiałem skupisko węgorzy, które wystawiają kawałek węgorza z gruntu i chowają się jak tylko próbujesz zrobić zdjęcie (marzenie fotografa), następnie popłyniemy deko wyżej do “Nemo city” gdzie jak sama nazwa wskazuje błaznują pewne rybki, a potem będziemy płynąć wzdłuż rafy aż skończy nam się gaz, wtedy Hassan wystrzeli bojkę i przyjedzie po nas Zodiak, po czym dokonany abordażu.

No i nie gadamy, nurkujemy. Jak wspominałem wcześniej wieje jak głupie, więc Zodiak płynął miejscami pod spore fale, a yours truly był zajęty robieniem zdjęcia grupowego przez co o mało nie wyleciał i nie rozpoczął nurkowania faulstartem. Szczęśliwie rozpoczęliśmy je wszyscy razem na “3… 2… 1… jump” gdzie już się nie wygłupiłem i wyskoczyłem po jedynce. Zeszliśmy na 30 metrów i przyznam że w mojej głowie “eel city” to były bardziej wijące się paszcze muren a nie sterczące z dna sznurowadła, które po mrugnięciu okiem znikały, ale still, ciekawe miejsce. Z kolei Nemo City to już pełnoprawna miejscówka miękkich korali z błazenkami, które jak zwykle ze śmiertelną powagą wciągały brzuchy, wypinały klatki i próbowały nas nakłonić, żebyśmy szybko stracili zainteresowanie ich przestrzenią prywatną. Hassan w ogóle jest bardzo wyluzowanym kolesiem, płynął wolno, sam robił zdjęcia raz kamerą raz aparatem, a w przerwach bawił się bąbelkami powietrza (robiąc z nich kółka). Widzieliśmy w sumie mnóstwo ryb i ładnych formacji raf. I moje ulubione Picasso Triggerfish, które jednak są za szybkie żebym dał radę zrobić im ładne zdjęcie. Hassan wystrzelił na powierzchnię bojkę sygnalizującą gdzie jesteśmy i wypłynęliśmy. Było deko trudniej niż ostatnio, bo ten Zodiak nie miał drabinki więc trzeba było najpierw zdjąć sprzęt, podać go do łodzi, a potem machając mocno płetwami wybić się i zawisnąć na burcie, czekając aż pomocna dłoń złapie cię za tyłek i wciągnie do środka. W sumie nic trudnego. To był mój pięćdziesiąty nurek 🙂 Pod wodą spędziliśmy 53 minuty – na głębokiej wodzie szybciej zużywa się powietrze.

Drugi nurek to wizyta u państwa rekinostwa, ale tym razem znów było inaczej – tym razem płynęliśmy z brzegu, zaliczając po drodze wszystkie szczeliny pomiędzy ścianą rafy a rafowymi pinaklami (kolumnami), w końcu przepływając przez kanion w którym bardzo liczyłem na obecność rozgwiazdy ale gdzie tam, a potem rekiny. Rekin był w grocie, oddelegowany do reprezentacji rekiniej rodziny najpewniej drogą losowania, kręcił się w kółko, a potem poirytowany naszą obecnością wziął i odpłynął. Doskonale wiemy gdzie, ale nawet nie próbowaliśmy tam zaglądać, bo dziś jest większy prąd i fale, co skończyłoby się ryzykownie bliskim spotkaniem z delikatnymi koralami. Wróciliśmy leniwie płynąc z prądem i po prawie 70 minutach wypłynęliśmy. Komitet powitalny składał się z ośmiornicy, ale drugi wychodzący nurek wystraszył ją na tyle, że ja już widziałem jedną ósmą ośmiornicy, czyli “nic”

I tak sobie liczę że jak jedno nurkowanie to jak trzy dni urlopu, to po tylu pięknych nurkach jestem już na takim chillu, że zaczynam się zastanawiać czy mam jeszcze pracę 🙂