Diveblog #12 / 2024

Ha, jednak #drogipamietniczku udało się nam wpaść w miejsce, w którym w tym roku nie byliśmy. Marsa Samadai. Zatoka jest 58 kilometrów na południe od naszego hotelu. Na szczęście ekipa w samochodzie tryskała humorem, więc zleciało nie wiadomo kiedy. Marsa Samadai to zatoczka in a middle of nowhere, dobrze znana lokalsom, których całkiem sporo przyjechało pochlapać się w wodzie. Jest to nic innego jak plaża oddzielona drogą od pustyni na której tu i ówdzie rośnie krzaczek do kolan, więc pójście na siku i odrobina prywatności jest sporym wyzwaniem. I wszechobecne śmieci. Tu ich bylo więcej niż w jakimkolwiek innym miejscu nurkowym, a w wodzie to już tragedia, ale o tym później.

Dziś nurkowaliśmy z Mustafą, plan był prosty. Leniwy nurek od strony południowej, a drugi od północnej. Sprawdziliśmy sprzęt, swój i partnurka no i wio. Pierwsze kilkanaście metrów zbierałem woreczki foliowe raz z prawej, raz z lewej strony, po to żeby wyrzucić je później do kosza. Wyć się chce, bo to trochę walka z wiatrakami. No ale za kilkunastometrową strefą woreczków już ich o dziwo nie było a spodziewałem się że będą poprzyklejane wszędzie. Rafa północna była całkiem spoko, chociaż spodziewałem się, że z uwagi na położenie słońca to północna będzie lepiej doświetlona. Najpierw Mustafa wypatrzył ośmiornicę, tym razem widziałem jej więcej niż jedną ósmą, ale jako, że ośmiornice są cholernie inteligentne to wiedzą, że człowieka należy unikać i ta też błyskawicznie się schowała. Popłynęliśmy dalej i wypatrzyłem żółwia skubiacego korale, postukalem kamerą o butlę żeby zwrócić uwagę Mustafy, ale do zasygnalizowania “żółw” potrzebne są dwie dłonie, więc po prostu pokazałem go kijkiem od kamery. Ten pozwolił się ofotografować – żółw, nie Mustafa – i kiedy ten drugi zarządził odwrót, żółw karnie wrócił razem z nami.

Po pół godziny przerwy powierzchniowej Mustafa zarządził, że “nie gadamy, nurkujemy” dobrze wiedząc że będziemy się zbierać kolejne pół godziny. To siku, to mam piasek w butach, to “dlaczego mam 180 bar a nie 200”. To ostatnie to Dorotka, u której przy zaworze butli było słychać niezbyt zachęcające „pśśśśśś” i chłopaki szybko wymienili jej butlę na mniejszą, ale za to bez żadnych oznak nieszczelności. No i poszliśmy do wody zaczepiani przez kąpiące się dzieci, witające nas w Marsa Alam tak jakbyśmy byli z innej planety, pozdrawiając i pytając o imiona 🙂 To był fajny nurek. Dłuższy, spokojny, ale bezżółwiowy i kompletnie bezośmiornicowy. W drodze powrotnej Dorotkę zaczęło wypychac do góry. Widziałem jak próbuje się pozbyć powietrza i zmniejszyć pływalność i walczy z wypornością. Dopiero po chwili palnęła się w czoło uświadamiając sobie co się stało, ja załapałem w tej samej chwili. Dostała przecież mniejszą, lżejszą butlę i jej dotychczasowy balast już nie wystarczał. Drogę do brzegu pokonaliśmy płynąc obok siebie – zahaczyłem rękę o jej pas balastowy i to był ten kilogram którego jej brakowało. Po to się właśnie ma partnurka 🙂