Diveblog #13 i #14 / 2024

No takiego nurka to my żeśmy #drogipamietniczku jeszcze nie mieli. Można powiedzieć zakończenie z przytupem. A wszystko dzięki naszemu dzisiejszemu przewodnikowi stada na Marsa Assalaya (a jakże), Abdullahowi. Młody, sympatyczny divemaster z zacięciem do gier terenowych ale o tym nieco później. Trochę nam wprawdzie podpadł przed pierwszym nurkiem, bo powiedział, że nurek będzie trwał 40-45 minut i zawracamy jak któreś z nas będzie miało pierwsze 130 bar w butli, co uznaliśmy za mocno zachowawcze, bo towarzystwo przywykłe do setki krzywi się już jak słyszy 110. No ale trudno się mówi.

Byliśmy (poza Dorotką i mną) w składzie: doświadczeni nurkowie Marek i Ania, oraz Dominika i Arek – jeszcze mniej opływani od nas.

Ania, sama będąc divemasterką zaproponowała, że może posiedzieć z grupą dłużej na paru metrach o ile będzie zapas gazu i może to przekonało Abdullaha żeby tego nureczka jednak zrobić dłużej, a spokojniej i płycej. I tak też było. Abdullah trochę się na nas dąsał pewnie bo płynął sobie z przodu i nie pokazywał nam rybek. Gdzieś w toni wypatrzyłem żółwia – a takie spotkanie to było marzenie Dominiki. Zacząłem stukać w butlę kijkiem od kamery, ale poza żółwiem i Dorotką nikt na mnie nie spojrzał. Na szczęście w końcu go dojrzeli, podpłynęli i mają pewnie fajne foty. Ja za to znalazłem skorpenę, dla mnie to jest hit i osobisty sukces, bo znalezienie skubańca jest trudniejsze niż Wally”ego w “Gdzie jest Wally”, bo Wally gdzieś tam w końcu jest a skorpena niekoniecznie. Zawróciliśmy przy przepięknych błazenkach które znowu musieliśmy sobie sami znaleźć 😀 Finalnie byliśmy pod wodą niemal godzinę. Na płyciźnie przed wyjściem Marek znalazł w wodzie opakowanie po chipsach, zajrzał do środka i poczęstował Dorotkę, no przezabawnie to wyglądało, zaśmiewałem się pod wodą.

Po przerwie drugi nurek. Marek nie był specjalnie szczęśliwy bo najpierw dostał butlę z 50 barami, a potem chłopaki mu wymienili na 170. Trochę przymało ale przekalkulowaliśmy, że jak będzie oddychał co trzeci wdech i wyłączy mniej ważne organy to wystarczy. Dołączył do nas Tomek z Bydgoszczy, który z uwagi na zatoki odpuścił sobie pierwszego nurka. Tym razem naszym celem była rafa północna. Abdullah poszedł przodem, za nim reszta ekipy. I myślę teraz że nasz divemaster był nie mniej zaskoczony zupełnie nie egipską widocznością w wodzie. Otóż zanurkowaliśmy i znaleźliśmy się w wodzie tak mętnej, że polskie jezioro w lipcu to przy tym Nałęczowianka średnio gazowana. Widoczność na dwa metry. Jakoś tak się zrobiło, że po parunastu machnięciach płetwami ja widziałem Marka, Marek mnie i w sumie to by było. na tyle. Obaj zgubiliśmy nasze partnurki. Byliśmy jakoś na 3 metrach, więc wynurzyłem się żeby się zorientować czy płyniemy we właściwą stronę. Okazało się, że zupełnie nie, więc pokazałem Markowi kierunek i popłynęliśmy w stronę rafy. Po kolejnych parunastu machnięciach płetwami znaleźliśmy Dorotkę i Anię. I jakoś w międzyczasie zmaterializował się Tomek. Zgodnie z zasadami wynurzyliśmy się i po chwili jakieś 100 metrów dalej zobaczyliśmy machającego ręką Abdullaha. No i tu po ochłonięciu i namyśle mam wrażenie, że palnęliśmy głupotę, bo jak już widzieliśmy gościa to trzeba było do niego na powierzchni dopłynąć. Ale w tamtym momencie jakoś chyba kolektywnie uznaliśmy, że lubimy bardziej nurkować a nie pływać, więc dajemy nura, płyniemy w jego stronę, aż dopłynęliśmy do rafy. Divemastera nie ma. Na szczęście widoczność poprawiła się do około 20 metrów. Usłyszeliśmy stukanie w butlę, więc jest gdzieś blisko. Ja postukałem w swoją i ustawiliśmy się w wodzie dość szeroko, w odległościach i w końcu w toni zamajaczyła mi sylwetka divemastera 🙂 Dopłynęliśmy do niego i wtedy Marek pokazał że ma 120 bar. Znalezienie się zabrało nam 20 minut. Kontynuowaliśmy naszego nurka względnie płytko ku mojej nieopisanej radości bo na 5-7 metrach jest najśliczniej. Ania, jako że divemasterem się jest a nie bywa, sprawdzała czy wszyscy się mają dobrze i trzymała się blisko Marka wiedząc, że istnieje potencjalna możliwość, że w końcu się wyoddycha i poprosi o powietrze. Ale wystarczyło. Było kolorowo, były emocje, taki fajny nurek kończący naszą dwunastodniową serię nurkowań.

Diveblog nr 14. Nocne!

Rzutem na taśmę udało nam się jeszcze zaliczyć nocne nurkowanie. To ostatnie siedziało nam w glowach, chcieliśmy spróbować jeszcze raz, tym razem wiedząc już czego się spodziewać. Spot nurkowy ten sam, zmienił się tylko skład (była nas czwórka) i przewodnik. Krótki acz szczegółowy briefing onieśmielający nas nienaganną angielszczyzną dał nam dość dobre pojęcie o prądach występujących w tym miejscu i której strony rafy będziemy się trzymać. Skompletowaliśmy sprzęt i przemaszerowaliśmy kawałek do plaży i siup do wody. Na plus – divemaster miał w ustach automat i przestał mnie zawstydzać swoją angielską elokwencją. Na minus – prąd był silniejszy niż go zapamiętaliśmy. Może nie taki żeby zrywać maskę, ale mógł lekko ściąć z nóg – dlatego wchodziliśmy i wychodziliśmy trzymając się lin poręczowych. Momentami wchodzenie z ich pomocą pod prąd mogło się kojarzyć z asekuracją łañcuchami w górach, pewnie dlatego Dorotka mówiła że miała uczucie jakby pokonywała podejście pod Świnicę. Ryby, które w dzień uciekały teraz same pchały nam się pod snop latarki. Były miejsca gdzie widzieliśmy po cztery nastroszone skrzydlice na raz, albo dwie skrzydlice ustalające z mureną szczegóły skoku na koral błazenka. Powychodziły jeżowce, mątwy mąciły wodę, kraby w muszlach pokrytych ukwiałem wędrowały w swoich sprawach, a małe krewetki świeciły ciekawskimi oczami. Wciąż nie czujemy się pewnie nocą, trochę na siebie wpadaliśmy próbując trzymać się razem a jednocześnie nie oberwać czyjąś płetwą, której nie widać, albo stać w miejscu pomimo prądu, ale w gruncie rzeczy to była mega ciekawa godzina pod wodą. Na pewno jeszcze kiedyś spróbujemy.

Krótkie podsumowanie. Przez dwa tygodnie pod wodą spędziliśmy łącznie ponad dobę! Na koncie mam 56 zalogowanych nurkowań, co wciąż jest tak naprawdę początkiem drogi i jestem w miejscu w którym widzę jak dużo jeszcze muszę się nauczyć. Spędziliśmy fantastyczny czas ze świetnymi ludźmi – tymi nowo poznanymi i tymi, których poznaliśmy rok temu. Pływaliśmy z delfinami, rekinami, ośmiornicami i (niestety tylko ja) krową morską, więc kilka marzeń się spełniło. Nurkowaliśmy z brzegu, skakaliśmy z łodzi, zodiaka, w dzień i nocą. No pełen wypas. Nauczyliśmy się mnóstwa rzeczy, ale jakbym miał wymienić jedną, która jest dla mnie zarówno nurkowo jak i życiowo najważniejsza, to radzenie sobie z przeciwnościami; Uspokój się. Zatrzymaj. Pomyśl. Wycisz emocje. Zobacz co masz do dyspozycji. Działaj. ❤️

Serdeczne podziękowania należą się Beach Safari i Sylwia Szymańska która czuwała nad nami non stop i wymyślała nasze przygody.

Pierwszy raz pojechaliśmy na urlop na tak długo i baterie mamy naładowane na 100%

No i tuż przed powrotem do domu, po dwóch tygodniach spędzonych razem nie dość że nie znudziło nas nasze towarzystwo, to jeszcze jestem zakochany w mojej żonie bardziej niż kiedykolwiek. That’s new. 🙂