Speedboat bejbe! #drogipamietniczku dziś piątek trzynastego – wprost idealny dzień dla króla przypałów, bo wszystkie można zwalić na pecha. Uspokojony tą myślą udałem się wraz z moją najlepszą z żon na parking przed lobby, w oczekiwaniu na busa. Po drodze rzuciłem okiem na morze i nogi mi trochę zmiękły bo na ostatnim poszukiwaniu krowy mocno bujało chociaż morze było w miarę płaskie, a dziś wiatr jest zdecydowanie mocniejszy. No ale cóż, przygoda przygoda! Bus zawiózł nas do mariny którą już znałem, zapakowaliśmy sprzęt i ruszyliśmy w drogę. Była nas siódemka plus Osman i Rami, który oczywiście przypomniał mi historię z kompasem Muszę przyznać, że obawy odnośnie siły wiatru były uzasadnione. Wiało i falowało na tyle mocno, że krowy nie udało nam się wypatrzyć – tylko żółwia. Sternik naprawdę zręcznie prowadził speedboata przez długie fale, które rozbijając się o burty chlapaly nam po twarzach ale w końcu bezpiecznie dopłynęliśmy do spotu nurkowego Abu Dabab II i III. Tu mieliśmy dwa nurki. Abu Dabab II zapamiętałem jako piękne miejsce gdzie widać wiek rafy – gdzieniegdzie leżą prawdziwe połacie starych, wielkich szkieletów korali, które musiały tu narastać przez dziesiątki jak nie setki lat. Zrobiłem zdjęcia ale na nich kompletnie nie widać skali. Z rzeczy godnych zapamiętania, na początku przywałęsały się do nas dwa wielkie plataksy długopłetwe (longfin batfish) i skubały nas po płetwach, towarzyszyły nam dobrych 15 minut. Był też niewielki wrak który smutno leżał na dnie, trochę życia nadawały mu tylko miękkie korale. Wyjście z wody na Zodiaka wprost książkowe, zero problemów. Dorotka pięknie odpięła pas balastowy prawą ręką i wskoczyła na pokład, widać że córka rybaka.
Drugi nurek to kanion. I trochę zamieszał w moim rankingu kanionów bo Abu Dabab V spadł na miejsce trzecie. Magiczne miejsce, technicznie wymagające dużo skupienia żeby o nic nie szurnąć brzuchem albo płetwą. Znowu awaryjnie ratowałem się kijkiem od kamery uważnie dobierając miejsce o które go oprę. Momentami naprawdę ciasno. Przepiękny nurek.
Wróciliśmy do hotelu tuż po zamknięciu restauracji, więc po raz kolejny cieszyliśmy się że mamy trochę prowiantu w postaci paluszków i krakersów. Zatankowaliśmy wodę u barmana który powiedział mi że wyglądam jak Hassan Hossan, trener reprezentacji Egiptu w piłce nożnej. Zapytałem czy jest łysy czy przystojny, ale wygooglowałem gościa i już wiem.
Jutro szukamy rekinków. Buźka!






