Diveblog #8 i #9 / 2024

Dziś odwiedziliśmy dziurę nr 2 czyli Abu Saile. Jesteśmy tu trzeci raz a w tym spocie po raz pierwszy. To ta osławiona “druga dziura”. Podwózka z hotelu osobowym samochodem, zbicie piątek z nowymi ludźmi i tradycyjne przygotowanie sprzętu. Dziś wzięliśmy długie pianki, przed nami nocne nurkowanie, a jako że to nigdy nie używany kombinezon (kupiony okazyjnie na Amazon Prime Day) należało go opływać i dobrać balast do większej wyporności w warunkach kontrolowanych. Strzeliłem, że potrzebuję kilogram więcej, Osman mi trochę nie wierzył ale wystarczyło.

No ale powiem szczerze, że w długiej piance 3mm było mi stanowczo za gorąco co sporo mówi o temperaturze morza.

Osman zrobił nam krótki briefing – najpierw długo długo idziemy brodząc w wodzie po kostki, potem hop do dziury, dziurą parę metrów w dół i króciutkim kanionikiem na koralowe ogrody, za którymi znajduje się wysoka na kilkanaście metrów kolumna rafowa, którą sobie opłyniemy. I że w ogóle jest turbozaskoczony, że nikt z nas tu wcześniej nie był, bo to przecież jeden z najlepszych i najpiękniejszych spotów nurkowych w Marsa Alam. Drugi nurek wyglądał podobnie – to samo wejście, kanionik, tylko zwiedziliśmy inny kawałek rafy.

Wejście nie nastręczało problemów. Trzeba było faktycznie przejść kawał drogi ze sprzętem brodząc w wodzie po kostki, ale przynajmniej było mniej ślisko niż pamiętałem z kwietniowej Halg el Shouni. Wskoczyliśmy do dziury w sklepieniu rafy i opadliśmy do kanionu. Wizurka nie była idealna, trochę przez temperaturę wody, trochę przez fale. Ale w tym miejscu opis “coral gardens” pasuje bardziej niż gdziekolwiek. Trzymaliśmy się z początku trochę wyżej, żeby się nie wyprztykać z gazu, jako że w naszej grupie byli bardziej doświadczeni nurkowie, ale okazało się że mieli podobne zużycie powietrza co my. W ogóle muszę nas pochwalić bo zdecydowanie pewniej się czujemy pod wodą. Prawie nie dotykamy inflatora, kontrolując pływalność płucami, i prawie nie dotykamy nosa, uszy się same przedmuchują. Z każdym nurkiem jest coraz lepiej i uczymy się od innych ale mamy mnóstwo pokory, bo – i to tyczy się każdej rzeczy – zgodnie z krzywą Dunninga-Krugera, najwięcej pewności siebie mają ci co ledwie liznęli temat. 🙂 Do rzeczy, polataliśmy trochę nad koralowymi dywanami szybując 10m nad nimi a potem teren zaczął się wznosić i korale i ich mieszkańców mieliśmy już pod nosem. Widzieliśmy barakudę, skrzydlicę, Osman pokazał nam jednego żółwia, a Dorotka znalazła drugiego. Wokół nas pływały ławice srebrzystych rybek z rozdziawionymi gębami, a nieco płycej kilka gatunków angelfish, butterflyfish, rozdymek, tęczowych papugoryb zeskrobujących kawalki rafy i małych, odważnych szarych rybek i miliona gatunków ryb których nie znam albo są za małe żeby mieć inną nazwę niż łacińska. Błazenki zazdrośnie strzegły swoich korali i atakowały wszystko co się zanadto zbliżyło. Przepięknie. Nie jesteśmy fanami głębokości, spokojnie moglibyśmy całe nurkowanie być na 3-8 metrach, tam się dzieje najwięcej pięknych, kolorowych scen z życia rafy.

No i prawdopodobnie podczas tego wyjazdu nie zobaczymy nowych spotów. Wieje coraz bardziej a to oznacza, że fale i prąd zamykają przed nami możliwość nurkowania w pewnych miejscach. Ale to totalnie nie szkodzi, nie mamy problemu z wracaniem w to samo miejsce. To tak jakby człowiek nie chciał iść nad morze na zachód słońca bo jeden już widział.

Diveblog nr 9.

Nocne nurkowanie. Po paru godzinach regeneracji na plaży, wracamy wbić się w pianki i przekonać się jak się nurkuje w nocy, w świetle księżyca i latarek. Emocje sięgały zenitu 🙂 Osobówka odebrała nas z hotelu po 18 i krótko po zachodzie słońca dowiozła do hotelu Concorde, przy plaży którego mieliśmy zrobić naszego nocnego nurka. Była nas szóstka plus Osman. Szybko ogarnęliśmy sprzęt, ubraliśmy się w skafandry, Osman skrócił briefing do przypomnienia nam jak będziemy się komunikować, dostaliśmy z Dorotką po latarce i wio. Wejście było z plaży, już wtedy czuliśmy niemały prąd, nurkując trzeba było posiłkować się liną – poręczówką. Zrobilo się ciemno. Latarki omiatały ściany rafy, każdy metr odsłaniał kompletnie inny świat niż ten widziany w dzień. Jakbym miał to do czegoś porównać to do chodzenia po jaskiniach, z tą różnicą, że w jaskiniach na ogół nie ma życia. Tu wprawdzie z pozoru było pusto, bo kolorowe rybki obecne w dzień w hurtowych ilościach pochowały się teraz w szczelinach, a na żer wypłynęły te zazwyczaj schowane w zakamarkach w ciagu dnia. W całej okazałości prezentowały nam się skrzydlice i wielkie mureny, za dnia śpiące, teraz ewidentnie miały ochotę coś capnąć. A capnąć murena potrafi bo ma dodatkowy komplet szczęk, którymi łapie i wciąga ofiarę do środka mureny. Podobieństwo z xenomorphem z sagi Alien raczej nie jest przypadkowe. Nie widziałem natomiast znowu ośmiornicy, którą zachwycali sie moi współnurkowie 😀 Do wyjścia z rafy były niezbędne poręczówki, prąd ciągnący w morze był tu dość silny. Przed samym wyjściem rozbawił nas żółw szylkretowy, który ułożył się do snu trzymając głowę w małej szczelinie skalnej. Tak jakby uznał, że jak głowa się schowała to cały żółw jest schowany 😀. Aparatu nie wziąłem ze sobą, trochę szkoda ale nie wiedziałem czego się spodziewać a wolałem być skupiony na bezpieczeństwie 🙂

Mega przygoda!