Diveblog #3 / 2024

#drogipamietniczku jest taka sytuacja, że moją żonę w chorobie i zdrowiu dopadła dziś zemsta faraona co skutecznie wykluczyło ją z naszych planów nurkowych. Ja jako dobry mąż kupiłem jej w aptece Antinal i probiotyk, po jednym blisterku za łącznie 19 dolarów. Odniosłem wrażenie, że faraon musi mieć solidne udziały w tym biznesie – ale jak się później dowiedziałem Antinal jest aktualnie w Egipcie dobrem luksusowym. Następnie dałem żonie trochę tak zwanej przestrzeni, czyli cichutko zamknąłem za sobą drzwi i poleciałem na nury.

O dzisiejszym dniu wiedziałem tyle, że podwyższamy poziom i w sumie niewiele więcej. Na miejscu – że jest nas dziś szóstka plus divemaster Mahmoud, wsiadamy na Zodiaka i ruszamy na spotkanie krowy morskiej. Tu należy dodać, że spotkanie krowy to marzenie Dorotki, no więc w tym momencie miałem już mocno mieszane uczucia. Kapelutek musiałem zostawić w skrzynce ponieważ załoga stwierdziła, że nie ma opcji żeby mi go nie zwiało, więc zastąpiłem go bandaną. Błąd, o czym później. Mahmoud powiedział że plan jest taki, że najpierw znajdziemy krowę, i o ile aktualnie nie oddaje się drzemce, czyli konsumuje – będziemy mogli z nią popływać. Z Maćkiem rozsiedliśmy się na rufie, gdzie było nam mega wygodnie do momentu kiedy fale nam nie zaczęły chlastać po twarzy, no i ruszyliśmy szukać morskiej rogacizny. To jest w ogóle mega ciężkie zadanie, bo morze faluje a taka krowa wychyla się żeby zaczerpnąć powietrza raz na parę minut. Szczerze przyznam, że trzymałem kciuki żeby jej nie było. No i udało się – po parunastu minutach gapienia się na fale Mahmoud mówi „ok guys, new plan” i że najpierw skoczmy na rafę a potem ogarniemy krowę. Ogólny entuzjazm, i wybór rafy drogą głosowania jawnego padł na Abu Dabab V czyli rafę z kanionem. Ja w tym momencie myślałem już tylko o tym jak ja o tym opowiem mojej ukochanej, bo nie dość, że krowa – jej marzenie, to jeszcze ona jest fanką kanionów (Dorotka, nie krowa). No ale to problem na później. Najpierw trzeba było się ubrać w sprzęt na Zodiaku, co jest nieco mniej komfortowe niż na plaży, i plof – tyłem do wody z pozycji „dupa na zewnątrz, płetwy w środku”. Easy. Problem nastręczała jedynie bandana, która mi się podwinęła i woda mi się wlewała do maski, więc wpadłem na genialny pomysł, żeby finalnie ją zdjąć i owinąć sobie wokół nadgarstka, którą to procedurę zazwyczaj kończyłem zaciśnięciem supła zębami no i tu kolejny kłopot, bo w pysku mam automat potrzebny do życia i wolę jak tam jest. Co innego jak Dorotka jest partnurką, taki problem to pikuś. No ale mniejsza, poradziłem sobie z tym robiąc z lewej dłoni origami. Aha, Kanion. No cudowna sprawa, wpłynęliśmy do korytarza, tak malowniczego że robienie zdjęć było profanacją. Z kronikarskiego obowiązku odnotuję, że wierzchem dłoni otarłem o jakąś podwodną pokrzywę, ale ręka nie uschła i nie odpadła, więc git. Spotkaliśmy żółwia, skorpenę, murenę z głową jak koń (o wielkości mowię, żebyśmy się dobrze rozumieli), gdzie jest Nemo i piękne słupy rafowe, bajka. Byłem najsłabszym ogniwem pod względem zużycia powietrza, więc nurek do najdłuższych nie należał (51 minut). Wróciliśmy do Zodiaka, gdzie oczywiście yours truly podał pas balastowy nie tą ręką co każe książka, ale więcej wtop nie było. I polecieliśmy znowu szukać krowy. Tym razem dopytałem jak wygląda krowa z tej strony, na co otrzymałem odpowiedź że tak jak żółw tylko że inaczej. Niezrażony szukałem dalej, ale nie szło mi najlepiej bo wszyscy krzyczeli „o, żółw, żółw, jaki ładny” a ja dopiero minutę później „o, żółw”. Jak Internet Explorer. No ale po paru minutach Mahmoud się obrócił i z dumą oznajmił, że znalazł krowę. Ubieraliśmy się tak szybko, że Maciek prawie zapomniał odkręcić butli, o czym przypomniałem mu ja, bo sam miałem już na plecach zakręconą i potrzebowałem pomocnej dłoni z przeciwstawnym kciukiem. No i kolejne plof z Zodiaka. Krowa zajęta swoim skubaniem trawy na 10 metrach kompletnie na nas nie zwracała uwagi. Gapiąc się na nią spędziliśmy ponad pół godziny. A wtedy w polu widzenia znalazły się jeszcze trzy żółwie. Trzy. Żółwie. Obracasz się i krowa, żółw, żółw, żółw. Odwracasz głowę – żółw, żółw, żółw, krowa. Niesamowite. To był po prostu nurek Dorotki, który się jej słusznie należał, ale to ja na nim byłem. No cóż. A jak się czuje Dorotka? Przespała pół dnia i było momentami ciężko, ale wygląda coraz lepiej i jutro wybiera się z nami na nury w Dolphin House!