A jednak przedział sypialny to cudowny wynalazek. Skończyłem w nocy Langera (więc w górach będę czytał piątą część trylogii Mroza o komisarzu Forście) po czym zasnąłem jak kamień. Z hibernacji wybudził mnie dopiero aksamitny głos pani kapitan, kiedy nasza rakieta zbliżała się do stacji docelowej. Okazuje się że przespałem trzy awarie świateł i siedem awarii taboru, tyle szczęścia natomiast nie miała pani konduktor – sądząc po podkrążonych oczach i rozwianym włosie widać było, że przeżyła ciężką noc.
Zgodnie z planem bagaże zostawiliśmy w przechowalni (bo apartament zwalniał się dopiero po południu) następnie postanowiliśmy zjeść śniadanie i ruszyć na spotkanie przygody. Tu nasz zgrany zespół zaliczył pierwszy z wielu konfliktów na tle gastronomicznym, ponieważ młodzieńcy po otrzymaniu zestawu śniadaniowego składającego się z jajecznicy, ogórków, pomidorów, bułeczki, wędliny, masła i dżemu stwierdzili, że nie ma tu co jeść. Ale finalnie zjedli, co utwierdziło nas z Dorotką w przekonaniu, że jak kiedyś będziemy chcieli zmienić pracę to zaczniemy od warsztatów parentingowych z zarządzania terrorem. Z ciekawostek, odnotowaliśmy że zamiast tradycyjnych (z całym szacunkiem dla góralskiego folkloru) góralskich zawodzeń w stylu „łoj dziewcyno, łoj pasterecko” przy obowiązkowych skrzypcach, z głośników w wielu lokalach gastronomicznych leciało coś w stylu piosenek biesiadnych z lekkim akcentem zakopiańskim z czego najbardziej zapamiętałem „będziemy wódkę pić”. No z deszczu pod rynnę. Z pełnymi brzuchami wyruszyliśmy nad Dolinę Białego. I teraz tak, mały disclaimer: biorąc pod uwagę, że połowa naszego składu to tatrzański narybek w wieku 6 i 8 lat, będziemy dobierać szlaki dla ambitnych początkujących. A zatem: dużo chodzenia, piękne widoki, stosunkowo mało narażania zdrowia i życia, żeby przesadnie nie traumatyzować młodzieży, tylko tak trochę.
Tak więc Dolina Białego ciągnie się wzdłuż malowniczego potoku, który co jakiś czas przecinany jest mostkiem. Dla mnie to totalnie uczta dla oka i obowiązkowy punkt programu. Nie będę ukrywał, że ludzi faktycznie było dość sporo. No cóż, taki urok oglądania gór z dołu 🙂 Naszym celem było zdobycie Sarniej Skały, więc po niełatwej jak na pierwszy dzień wędrówce pod górę, zatrzymaliśmy się na Czerwonej Przełęczy, gdzie natknęliśmy się na edukatora TPN. Pan był naprawdę bardzo kompetentnty i opowiadał mnóstwo ciekawych rzeczy, z których zapamiętałem między innymi fakt, że wilki nie chcą nas zjeść ale nas obserwują o tu z tamtych zarośli, niedźwiedzie wolą jagody i jest ich w Tatrach 18 (znaczy niedźwiedzi nie jagód), rysi w końcu doliczono się 11, a na Sarniej Skale kosodrzewina nie powinna rosnąć bo jest dla niej za nisko, ale głupia kosówka o tym nie wie i rośnie na 1300 metrach. A TPN jest pierwszym parkiem narodowym ever, który wziął pod ochronę zwierzęta i dzięki temu populacja świstaków sobie teraz radośnie śwista, a populacja kozic robi to co wszystkie kozice, czyli z tego co się orientuję najpewniej skaczą na pochyłe drzewo. Poszliśmy zatem dalej, mijając godną politowania kosówkę na 1300 metrach i słuchajcie, zdobyliśmy pierwszy szczyt. Sarnią Skałę. 🙂 Chłopaki pękali z dumy, my sobie przybiliśmy piątki, bo o dziwo faktycznie młodzież dzielnie się wspinała. Powrót Doliną Strążyską. O Strążyskiej najlepsze co mogę powiedzieć, to to, że jest dość krótka. Podczas zejścia morale chłopaków trochę podupadło i widać było, że nie ma szans na zdobycie jaskini Dziury o ile nie zatankujemy. Więc znowu spięcie na tle gastronomicznym, jeden kocha rosołek, drugi nie toleruje zup. Tu już nie mieliśmy siły na negocjacje i jednego zapchaliśmy rosołkiem, tego drugiego gofrem i podreptaliśmy do doliny Ku Dziurze kończącej się jaskinią. Na tym punkcie programu mi zależało, bo przy tej jaskini byliśmy ostatnio osiem lat temu, w strugach deszczu i bez latarek. A tym razem wziąłem moją nurkową latarkę, którą chciałem koniecznie przetestować. No i hit, świeciła tak pięknie i szeroko, że aż zachęciła dwie rodziny do pójścia za nami. Musieliby odpuścić, bo byli uzbrojeni w latarkę w smartfonie.
Powrót to już był totalny upadek morale naszego najmłodszego wędrowca, który przeżywał trudne chwile walcząc ze zmęczeniem. Pocieszył go tylko obfity obiad w barze tatrzańskim. Pozostało nam odebranie bagaży i checkin w apartamencie. Poszło względnie gładko.
A teraz idę spać, przy odgłosach burzy i ściany wody. Fajnie 🙂