Góry 2023 – dzień 2 i 3

Najpierw słówko wyjaśnienia. Starałem się sumiennie opisać wszystko, ale jak się okazało, podróżowanie z maluchami totalnie rozregulowuje klasyczny górski rytm – czyli: wczesne wstawanie, zasuwanie po górach praktycznie od brzasku, potem powrót o stosunkowo wczesnej godzinie. Tu się tak nie dało. Młodzież wyspana to młodzież mniej marudząca, więc daliśmy im się wyspać. Ale wyjście około 10 to już nie jest elitarna wyprawa, tylko plebejska przepychanka z Sebastianami w klapkach Kubota. Ale i powroty z gór były o tak późnej godzinie, że na gitarze przez cały pobyt udało mi się zagrać zaledwie dwie zwrotki „Cats in the cradle”, a potem już była cisza nocna. Słowem, od drugiego dnia pisałem po kawałku, a teraz wrzucam „kupamięci”.
Tak więc lecimy:

Z kronikarskiego obowiązku wspomnę o dniu drugim, ale szczerze mówiąc upłynął on pod znakiem konfliktu pokoleniowego na skalę nuklearną, więc o młodzieży nie napiszę za dużo, bo zamierzam się tu skupić na pozytywach. Wspomnę tylko, że nie było żadnych łez zmęczenia, zatem wczorajsza rozgrzewka spełniła swoją rolę ale z kolei dzisiejszy dzień za mało ich docisnął niestety. No cóż, regeneracja dwóch małych mutantów jest na poziomie, którego nie powstydziłby się marvelowski Deadpool. Za to tego dnia dowiedzieliśmy się, że dawanie dzieciom soku jabłkowego na szlak to taktyczna pomyłka.

Plan dnia drugiego: wymarsz z Kuźnic, doliną Jaworzynki przez przełęcz między kopami, do schroniska Murowaniec na Hali Gąsienicowej, następnie marsz nad Czarny Staw Gąsienicowy, powrót szlakiem niebieskim przez Boczań. Łącznie chyba z 16km w nogach.
Tak więc zebraliśmy się stosunkowo późno jak na górskie wędrówki, minęliśmy panią z Polsatu która mówiła do kamery coś o Taterkach, błysnęliśmy w kiosku TPN telefonem z dodanymi do walleta biletami na cały tydzień i poszliśmy Doliną Jaworzynki. Sama Hala Gąsienicowa jest dla nas na ogół czekpointem przed wieloma fajnymi szlakami, ale tym razem stanowiła nasz punkt docelowy. Do Hali można dojść z Kuźnic zarówno doliną Jaworzynki jak i szlakiem przez Boczań – oba szlaki zbiegają się na Przełęczy między kopami, skąd dalej kolejne kilkadziesiąt minut idziemy na Halę Gąsienicową. Przepiękne miejsce, często pokazywane w tym miesiącu w telewizji ze względu na przecudnie kwitnącą wierzbówkę.

Przecudnie kwitnąca wierzbówka

Szlak wieńczy przybycie do schroniska na Hali, zwanego Murowańcem. Tu się nic nie zmieniło – po przejściu w ręce prywatne schronisko zatraciło swój schroniskowy charakter, za to zyskała płatniczy nonsens: toaleta płatna 3zł (można zbliżeniowo), jedzenie i picie płatne tylko gotówką. Po obłędnie drogiej szarlotce w Murowańcu (paragon grozy: 2x szarlotka polana śmietaną i sokiem malinowym, plus 2x woda 0,5l = 70zł) udaliśmy się nad Czarny Staw Gąsienicowy. Kolejne przepiękne miejsce do którego zawsze chętnie wracamy. Tam spotkaliśmy tym razem panią edukatorkę TPN, która również była kopalnią wiedzy. Z ciekawostek, zapamiętałem, że słodkie kaczuszki, które pływają na tafli stawu, to gatunek obcy i w ogóle nie powinno ich tu być, ale są tylko dlatego, że tępi turyści je bezrefleksyjnie karmią i że na szczęście nie jest to duży problem, bo i tak zdechną, ponieważ żadna szanująca się kaczka nie wytrzyma długo na diecie opartej na bułkach i chipsach. Zarówno dzieci jak i kaczki nie były zachwycone prelekcją, nam się podobała.
Powrót tą samą drogą aż do przełęczy, tym razem przez Boczań. Bez większych historii, pomijając, że postanowiliśmy sobie wyciąć młodzieży zupełnie sok jabłkowy (sikanie) oraz zredukować cukier (głupawka). Bo ból nóżek to już zupełnie naturalna historia. Po powrocie wypożyczyliśmy dla Lloyda i Harry’ego dwa komplety uprzęży i lonży z karabinkami, ponieważ mieliśmy w planach…

…dzień trzeci:
czyli Najpierw Park Edukacyjny TPN, następnie dolina Kościeliska, Wąwóz Kraków, jaskinia Smocza Jama, jaskinia Mylna. I dzień urodzin naszego najmłodszego wędrowca, którego od ukochanej potrawy spożywanej na każdym jedzonku na mieście nazwałem „pół człowiek – pół rosół”.

Generalnie powinniśmy byli przyjąć odwrotną kolejność (najpierw góry, potem park), ale źle doczytaliśmy godziny otwarcia parku i uznaliśmy, że najpierw zaliczymy tą atrakcję a następnie pójdziemy do jaskiń. Nie była to jedyna pomyłka tego dnia – kolejną było powierzenie nawigowania do Parku Edukacyjnego osobie wybitnie do tego nie predysponowanej, która potrafi pomylić ulice we własnym mieście, czyli yours truly. Tak więc w efekcie pokonaliśmy w palącym słońcu nie niespełna dwa kilometry a sześć. Na szczęście moja żona nie chowa długo urazy, ale przez jakiś czas nie będę się pchał do prowadzenia grupy.

Bus do Kościeliskiej też złapaliśmy zły (tym razem to nie moja wina) i jechaliśmy naokoło, na tyle długo, że jubilatowi spadło stężenie rosołu we krwi i zasnął. Po dotarciu na miejsce poratowaliśmy go w przydrożnym lokalu, w którym ceny wszystkiego były tak wysokie, że mogłyby z powodzeniem grać w zawodową koszykówkę po czym ruszyliśmy na szlak do jaskiń, o których pisałem już rok temu. Szło się wyśmienicie bo Kościeliska ładną doliną jest, więc dojście do Smoczej Jamy przez przepiękny Wąwóz Kraków było formalnością. Bez przygód, tylko ochy i achy. Sama Smocza jama to dość krótka jaskinia, bardziej wznoszący się w górę korytarz, mający swój wylot po drugiej stronie skały. Wejście znajduje się dobrych kilka metrów nad dnem wąwozu, więc prowadzi do niej drabina i kilka łańcuchów. Idealne wprost miejsce na naukę posługiwania się ułatwieniami w postaci łańcuchów i klamer. Tak też zrobiliśmy. Chłopaki uzbrojeni w uprzęże musieli przepinać się z łańcucha na łańcuch wpinając karabinki przeciwbieżnie pamiętając jednocześnie o zasadzie „jeden łańcuch – jedna osoba”.

Test zdany śpiewająco, mogliśmy się zatem udać do Jaskini Mylnej. W Mylnej byliśmy już parę razy ale teraz przeszliśmy ją trochę inaczej. Po pierwsze, miałem kask, który wcześniej zapakowała mi Dorotka a ja skrytykowałem, bo po wafla mi kask, zawsze przechodziłem bez kasku. No i to jest bezsprzecznie fakt, ale zawsze kończyłem z ranami na głowie, bo w mylnej miejscami trzeba się przeciskać przez korytarze na czworakach, z tyłkiem jak najniżej, praktycznie w pozycji do pompki, a żeby było śmieszniej, w korytarzach jest woda, więc przemieszczamy się z kamyczka na kamyczek. Plecak na plecach jest już w ogóle nie do pomyślenia. Ten trzeba przerzucać modląc się żeby trafił w suche miejsca. Po drugie, postanowiliśmy poeksplorować trochę jaskinię korzystając z okazji, że testowałem moją lampę nurkową i oświetlenie było – porównując do czołówek – pierwsza klasa. Wchodziliśmy kawałeczek w boczne, prowadzące donikąd korytarze nie śpiesząc się za bardzo.
Full cave experience.


Należy odnotować fakt, że być może był to również pierwszy raz w historii, kiedy odśpiewano w Jaskini Mylnej „Sto lat” 🙂

No i odwrót – udało nam się zdążyć do Zakopanego na tyle wcześnie, że oddaliśmy lonże i uprzęże bez dopłaty, zatankowaliśmy młodego rosołem do pełna i poszliśmy się zregenerować przed kolejnym dniem. Stay tuned!

Jeden komentarz do “Góry 2023 – dzień 2 i 3”

Możliwość komentowania została wyłączona.