Ambitny plan dnia czwartego:
Palenica Białczańska, Dolina Roztoki, wodospad Siklawa, Dolina Pięciu Stawów i przez Świstówkę nad Morskie Oko, po czym powrót do Palenicy asfaltówką.
Cieszyłem się jak dziecko, bo to mógł być w końcu dzień, w którym młodzież nabierze pokory do gór i pozna możliwości własnych organizmów, czyli zwyczajnie wymięknie. To raz, a dwa – celem była Dolina Pięciu Stawów. Moje ukochane miejsce w Tatrach. Wiadomo, co Polak to 1.5 opinii, ale jakby ktoś mnie obudził w środku nocy i zapytał w którym miejscu szczęka opada mi na ziemię, to jest właśnie tam.
No więc początek szlaku to Palenica Białczańska, miejsce bardzo dobrze znane setkom tysięcy turystów, którzy rokrocznie wybierają się nad Morskie Oko – to stamtąd startuje asfaltówka. Po przedreptaniu do Wodogrzmotów Mickiewicza odbijamy w prawo i po krótkim męczącym podejściu wchodzimy w Dolinę Roztoki. Śliczne miejsce, potok, góry, wierzbówka, no naprawdę klasa sama w sobie. Po drodze pokazałem chłopakom zabawę w zbieranie śmieci, za które przydzielałem im punkty. Rywalizacja dodała im skrzydeł 🙂
W końcu stanęliśmy przed wyborem – wybrać drogę krótszą i stromą, prosto do Piątki, lub trochę dłuższą i łagodniejszą, z przystankiem przy wodospadzie Siklawa – najwyższym wodospadzie w Polsce. Jestem niezmiernie szczęśliwy, że tym razem wybraliśmy tą drugą, bo schodków do schroniska w Piątce szczerze nienawidzę w kierunku z dołu do góry. Przysięgam, że ostatnim razem kiedy je pokonywałem, krążyły nade mną oblizujące się sępy. W rankingu najbardziej wrednych schodków, to ma u mnie drugie miejsce, zaraz po schodkach na Granaty. Tak więc Siklawa, potem podejście pod Wielki Staw i na szarlotkę do Piątki.
Po drodze jakiś mijany turysta powiedział nam, że przejście przez Świstówkę jest dziś zamknięte. Tak naprawdę to powiedział, że przez Siklawę albo Szpiglas co podważyło nieco jego wiarygodność, ale z kontekstu domyśliliśmy się, że chodzi o naszą planowaną trasę. Postanowiliśmy się dowiedzieć czy to prawda w schronisku.
A tymczasem Piątka… czyż nie jest piękna?
No więc rzeczywiście typ spotkany po drodze miał rację. Świstówka zamknięta akurat dziś, a mieliśmy taki piękny plan, żeby chłopaków naprawdę zmęczyć. Świstówka w dość wymagającym stylu łączy Dolinę Pięciu Stawów z drugą stroną – Morskim Okiem. Widziałem już lekko wystraszonych ludzi na tym podejściu, ale nasi podopieczni z pewnością daliby radę, poznaliśmy już ich możliwości. No ale niestety. Musieliśmy pożegnać Piątkę i wrócić skąd przyszliśmy – tyle że tym razem wybraliśmy drogę znienawidzonymi schodkami (tymi od sępów), ale w dół są całkiem spoko. Po drodze do Wodogrzmotów Mickiewicza młodzież już się buntowała, doszło nawet do wymierzania trenerskich kar (pompki) za niesubordynację. Przy Wodogrzmotach się rozdzieliliśmy. Dorotka wzięła naszego amatora rosołu do schroniska Stara Roztoka (15 minut spacerkiem), a ja sadystycznie przegoniłem drugiego młodzieńca do Morskiego Oka. Czyli niemal 5km w jedną stronę, szybkim marszowym krokiem, przy wznosie 359 metrów. Przyznam, że w trakcie tego przeganiania w pewnym momencie pokonał mnie pesel, bo musiałem odpuścić na chwilę szybki marsz kiedy mi zaczęło łomotać serce. Tak więc słowa niekłamanego uznania dla młodzieńca, bo po Roztoce, Siklawie i Piątce zrobienie Morskiego Oka to już nie przelewki. Myślałem, że padnie, ale skubany doszedł bez marudzenia. Szacun. Finalnie przeszedł do tego momentu 18km przy łącznym wznosie 1140 metrów. Zasługuje na wyróżnienie:
Czasu wystarczyło nam na dwie fotki i zakup wody mineralnej (niegazowana 1,5 litra za 14 złotych :D) i dzida na dół. Miejscami nawet truchtaliśmy! Finalnie w nogach 25,6 km, przy wznosie 1204 metry.
Fajny, naprawdę męczący dzień w Taterkach i kupa wspomnień dla dzieciaków 🙂 Zasnęli w sekundę.
Dzień piąty – Nosal, Dolina Olczyska, Jaszczurówka, Aquapark, Powrót
No więc dziś wracamy – zapakowaliśmy się wcześnie rano, oddaliśmy bagaże do przechowalni i ruszyliśmy na szlak. Miało być krótko i intensywnie, więc wybraliśmy Nosal, który zazwyczaj zdobywamy jako rozgrzewkę, albo spontaniczny wyskok w góry. Młodzieńcy lekko go nie docenili, bo nie wyglądał jakoś super imponująco, ale dał im w kość. Samo wejście na Nosal to 45 minut w ciągu których wspinamy się 253m w górę. Czyli jest dość stromo – jak ktoś chce mieć porównanie niech sobie znajdzie 10-piętrowy wieżowiec i wejdzie na niego 8 razy. Nie zabawiliśmy długo na szczycie, bo Nosal cieszy się popularnością z racji bliskości Zakopanego i stosunkowo krótkiego czasu do dojścia na szczyt, a ja tłumów w górach nie trawię. Powrót „drugą stroną” Nosala, czyli Doliną Olczyską.
Ciekawy moment w Dolinie Olczyskiej to wywierzysko. Nie wiewiórzysko – taka duża, wredna wiewiórka zabierająca orzechy innym wiewiórkom, tylko wywierzysko Olczyskie, czyli to miejsce, w którym ze skał wypływa woda zmieniając się później w potok. To największe wywierzysko w polskich Tatrach.
Zejście z Doliny Olczyskiej prowadzi do Jaszczurówki. Ta z kolei to największy scam w Tatrach. Byłem tam nie raz, i ponoć występuje tam salamandra plamista (stąd nazwa), ale pomimo, że uważnie oglądałem każdy kamień na którym bym się wygrzewał gdybym był salamandrą, nie znalazłem żadnej. W sumie ze świstakami mam tak samo – gdybym nie widział ich w parku edukacyjnym TPNu, dalej byłyby dla mnie stworzeniami mitycznymi.
I to w sumie koniec naszej górskiej przygody w tym roku. O zakupach serków, magnesów, pizzy i podróży pociągiem do domu pisać już nie będę. Było krótko, intensywnie (bo pierwszy raz nie mieliśmy pogody w kratkę, tylko piękne słońce) i co najważniejsze, aktywnie!