Jak nie robić recovery?

Mój szacowny kolega Rzepka, który jak już niedawno wspomniałem zaczął biegać na poważnie kiedy ja przestałem i robi teraz jakieś niesamowite dystanse z prędkością antylopy uciekającej przed tygrysem, zarzucił mi swego czasu, że jak już updejtuję coś na bloczku to tylko jakieś hity i sukcesy a jak przestaję się ruszać, tyję, wpadam w nałogi i nie mam kondycji to morda w kubeł, przez co czytelnik czuje się niedoinformowany i ma o mnie błędną opinię. No więc czas zerwać z tym wizerunkiem i napisać jakim się jest leszczem.

Zatem nie jest dobrze. Jest wręcz źle. Po biegowym zrywie, który przepełnił mnie optymizmem – bo 7 kilometrów (z siłami na conajmniej osiem) to przecież prawie dziesięć, i to na półtora miesiąca przed deadlinem – zrobiłem sobie dwa tygodnie „recovery”, kiedy to poza małymi rowerowymi epizodami i jednym hokejowym nie wydarzyło się w tym czasie prawie nic. W międzyczasie koledzy i koleżanki, którzy za miesiąc z kawałeczkiem biegną ze mną dychę wrzucają na Endo raporty z treningów, które świadczą o tym, że zasadniczo to już są – i to całkiem nieźle – przygotowani.

Poszedłem więc dziś na siłownię z solidnym postanowieniem kontynuowania treningu. Wróć, nie poszedłem. Pojechałem na rowerze, na siłownię oddaloną od domu o 600 metrów, co już powinno być dla mnie sygnałem, że coś tu jest panie i panowie grubo nie tak. Po rozgrzewce, paru rozruchowych seriach na łapki, plecy i klatkę wszedłem na bieżnię, zmotywowany jak nie wiem co, chociaż z niejasnym przeczuciem że coś tu nie gra, ustawiłem cel na 7km, tempo po chwili na 10 i przebiegłem, uwaga,  kilometr. Kilometr kurwa. Jeden.

Musiałem po drodze do domu to sobie jakoś zracjonalizować, więc przypomniałem sobie, że w sumie zasadniczo to nigdy nie lubiłem biegać po bieżni, bo nuda, krajobraz się nie zmienia, i że potraktuję to żenujące wydarzenie w całości jako rozgrzewkę, i że ten dzień w sumie jeszcze nie jest stracony, podobnie jak dycha w czerwcu i w ogóle całe życie. I z tymi myślami zjadłem miseczkę lodów o smaku słony karmel, bo jak wiadomo lody nie oceniają i lody rozumieją, zagniotłem ciasto na pizzę i wcale jakoś nie czuję się specjalnie lepiej.

UPDATE
Dobra, może to po prostu nie jest dobry dzień na bieganie… 🙂

IMG_1645.PNG