Wchodzę sobie rano do kuchni.
Na stole widzę otwarty słoik z miodem, pusty talerzyk Olusi, oraz talerzyk Rafcia z nieruszoną kanapką z miodem. Wiem, że Rafcio lubi kanapki z miodem i twarogiem, tyle że ostatnio zjada twaróg z góry, a kanapkę zjada lub nie, w zależności od nastroju. Dzisiaj ewidentnie nie miał. Wyciągam twarożek, nakładam na kanapkę i jem.
Najpierw człowiek zastanawia się do jakiego stanu musiał się doprowadzić dzień wcześniej, że rozpieprzył sobie kubki smakowe odpowiedzialne za rozpoznawanie słodkiego smaku. Potem wchodzi delikatne poczucie dyskomfortu związane z konsystencją miodu, który nagle trzeba odgryzać, a nigdy nie trzeba było. Przy dwóch kolejnych kęsach dyskomfort zastępuje niepokój przemieszany z dociekliwością. Następnie naturalną koleją rzeczy przychodzi czas na analizę bukietu smakowego i organoleptyczne badanie pozostałych dwóch kęsów kanapki.
I już wiemy jak dużo trzeba zjeść, żeby się zorientować, że to nie kanapka z miodem, tylko roztopionym w mikrofali serem żółtym, który pół godziny wcześniej wystygł i zastygł był.
Note to self: nigdy nie ufać kanapce z nutellą leżącej obok otwartego słoika z nutellą.