Diveblog #13 i #14 / 2024

No takiego nurka to my żeśmy #drogipamietniczku jeszcze nie mieli. Można powiedzieć zakończenie z przytupem. A wszystko dzięki naszemu dzisiejszemu przewodnikowi stada na Marsa Assalaya (a jakże), Abdullahowi. Młody, sympatyczny divemaster z zacięciem do gier terenowych ale o tym nieco później. Trochę nam wprawdzie podpadł przed pierwszym nurkiem, bo powiedział, że nurek będzie trwał 40-45 minut i zawracamy jak któreś z nas będzie miało pierwsze 130 bar w butli, co uznaliśmy za mocno zachowawcze, bo towarzystwo przywykłe do setki krzywi się już jak słyszy 110. No ale trudno się mówi.

Byliśmy (poza Dorotką i mną) w składzie: doświadczeni nurkowie Marek i Ania, oraz Dominika i Arek – jeszcze mniej opływani od nas.

Ania, sama będąc divemasterką zaproponowała, że może posiedzieć z grupą dłużej na paru metrach o ile będzie zapas gazu i może to przekonało Abdullaha żeby tego nureczka jednak zrobić dłużej, a spokojniej i płycej. I tak też było. Abdullah trochę się na nas dąsał pewnie bo płynął sobie z przodu i nie pokazywał nam rybek. Gdzieś w toni wypatrzyłem żółwia – a takie spotkanie to było marzenie Dominiki. Zacząłem stukać w butlę kijkiem od kamery, ale poza żółwiem i Dorotką nikt na mnie nie spojrzał. Na szczęście w końcu go dojrzeli, podpłynęli i mają pewnie fajne foty. Ja za to znalazłem skorpenę, dla mnie to jest hit i osobisty sukces, bo znalezienie skubańca jest trudniejsze niż Wally”ego w “Gdzie jest Wally”, bo Wally gdzieś tam w końcu jest a skorpena niekoniecznie. Zawróciliśmy przy przepięknych błazenkach które znowu musieliśmy sobie sami znaleźć 😀 Finalnie byliśmy pod wodą niemal godzinę. Na płyciźnie przed wyjściem Marek znalazł w wodzie opakowanie po chipsach, zajrzał do środka i poczęstował Dorotkę, no przezabawnie to wyglądało, zaśmiewałem się pod wodą.

Po przerwie drugi nurek. Marek nie był specjalnie szczęśliwy bo najpierw dostał butlę z 50 barami, a potem chłopaki mu wymienili na 170. Trochę przymało ale przekalkulowaliśmy, że jak będzie oddychał co trzeci wdech i wyłączy mniej ważne organy to wystarczy. Dołączył do nas Tomek z Bydgoszczy, który z uwagi na zatoki odpuścił sobie pierwszego nurka. Tym razem naszym celem była rafa północna. Abdullah poszedł przodem, za nim reszta ekipy. I myślę teraz że nasz divemaster był nie mniej zaskoczony zupełnie nie egipską widocznością w wodzie. Otóż zanurkowaliśmy i znaleźliśmy się w wodzie tak mętnej, że polskie jezioro w lipcu to przy tym Nałęczowianka średnio gazowana. Widoczność na dwa metry. Jakoś tak się zrobiło, że po parunastu machnięciach płetwami ja widziałem Marka, Marek mnie i w sumie to by było. na tyle. Obaj zgubiliśmy nasze partnurki. Byliśmy jakoś na 3 metrach, więc wynurzyłem się żeby się zorientować czy płyniemy we właściwą stronę. Okazało się, że zupełnie nie, więc pokazałem Markowi kierunek i popłynęliśmy w stronę rafy. Po kolejnych parunastu machnięciach płetwami znaleźliśmy Dorotkę i Anię. I jakoś w międzyczasie zmaterializował się Tomek. Zgodnie z zasadami wynurzyliśmy się i po chwili jakieś 100 metrów dalej zobaczyliśmy machającego ręką Abdullaha. No i tu po ochłonięciu i namyśle mam wrażenie, że palnęliśmy głupotę, bo jak już widzieliśmy gościa to trzeba było do niego na powierzchni dopłynąć. Ale w tamtym momencie jakoś chyba kolektywnie uznaliśmy, że lubimy bardziej nurkować a nie pływać, więc dajemy nura, płyniemy w jego stronę, aż dopłynęliśmy do rafy. Divemastera nie ma. Na szczęście widoczność poprawiła się do około 20 metrów. Usłyszeliśmy stukanie w butlę, więc jest gdzieś blisko. Ja postukałem w swoją i ustawiliśmy się w wodzie dość szeroko, w odległościach i w końcu w toni zamajaczyła mi sylwetka divemastera 🙂 Dopłynęliśmy do niego i wtedy Marek pokazał że ma 120 bar. Znalezienie się zabrało nam 20 minut. Kontynuowaliśmy naszego nurka względnie płytko ku mojej nieopisanej radości bo na 5-7 metrach jest najśliczniej. Ania, jako że divemasterem się jest a nie bywa, sprawdzała czy wszyscy się mają dobrze i trzymała się blisko Marka wiedząc, że istnieje potencjalna możliwość, że w końcu się wyoddycha i poprosi o powietrze. Ale wystarczyło. Było kolorowo, były emocje, taki fajny nurek kończący naszą dwunastodniową serię nurkowań.

Diveblog nr 14. Nocne!

Rzutem na taśmę udało nam się jeszcze zaliczyć nocne nurkowanie. To ostatnie siedziało nam w glowach, chcieliśmy spróbować jeszcze raz, tym razem wiedząc już czego się spodziewać. Spot nurkowy ten sam, zmienił się tylko skład (była nas czwórka) i przewodnik. Krótki acz szczegółowy briefing onieśmielający nas nienaganną angielszczyzną dał nam dość dobre pojęcie o prądach występujących w tym miejscu i której strony rafy będziemy się trzymać. Skompletowaliśmy sprzęt i przemaszerowaliśmy kawałek do plaży i siup do wody. Na plus – divemaster miał w ustach automat i przestał mnie zawstydzać swoją angielską elokwencją. Na minus – prąd był silniejszy niż go zapamiętaliśmy. Może nie taki żeby zrywać maskę, ale mógł lekko ściąć z nóg – dlatego wchodziliśmy i wychodziliśmy trzymając się lin poręczowych. Momentami wchodzenie z ich pomocą pod prąd mogło się kojarzyć z asekuracją łañcuchami w górach, pewnie dlatego Dorotka mówiła że miała uczucie jakby pokonywała podejście pod Świnicę. Ryby, które w dzień uciekały teraz same pchały nam się pod snop latarki. Były miejsca gdzie widzieliśmy po cztery nastroszone skrzydlice na raz, albo dwie skrzydlice ustalające z mureną szczegóły skoku na koral błazenka. Powychodziły jeżowce, mątwy mąciły wodę, kraby w muszlach pokrytych ukwiałem wędrowały w swoich sprawach, a małe krewetki świeciły ciekawskimi oczami. Wciąż nie czujemy się pewnie nocą, trochę na siebie wpadaliśmy próbując trzymać się razem a jednocześnie nie oberwać czyjąś płetwą, której nie widać, albo stać w miejscu pomimo prądu, ale w gruncie rzeczy to była mega ciekawa godzina pod wodą. Na pewno jeszcze kiedyś spróbujemy.

Krótkie podsumowanie. Przez dwa tygodnie pod wodą spędziliśmy łącznie ponad dobę! Na koncie mam 56 zalogowanych nurkowań, co wciąż jest tak naprawdę początkiem drogi i jestem w miejscu w którym widzę jak dużo jeszcze muszę się nauczyć. Spędziliśmy fantastyczny czas ze świetnymi ludźmi – tymi nowo poznanymi i tymi, których poznaliśmy rok temu. Pływaliśmy z delfinami, rekinami, ośmiornicami i (niestety tylko ja) krową morską, więc kilka marzeń się spełniło. Nurkowaliśmy z brzegu, skakaliśmy z łodzi, zodiaka, w dzień i nocą. No pełen wypas. Nauczyliśmy się mnóstwa rzeczy, ale jakbym miał wymienić jedną, która jest dla mnie zarówno nurkowo jak i życiowo najważniejsza, to radzenie sobie z przeciwnościami; Uspokój się. Zatrzymaj. Pomyśl. Wycisz emocje. Zobacz co masz do dyspozycji. Działaj. ❤️

Serdeczne podziękowania należą się Beach Safari i Sylwia Szymańska która czuwała nad nami non stop i wymyślała nasze przygody.

Pierwszy raz pojechaliśmy na urlop na tak długo i baterie mamy naładowane na 100%

No i tuż przed powrotem do domu, po dwóch tygodniach spędzonych razem nie dość że nie znudziło nas nasze towarzystwo, to jeszcze jestem zakochany w mojej żonie bardziej niż kiedykolwiek. That’s new. 🙂

Diveblog #12 / 2024

Ha, jednak #drogipamietniczku udało się nam wpaść w miejsce, w którym w tym roku nie byliśmy. Marsa Samadai. Zatoka jest 58 kilometrów na południe od naszego hotelu. Na szczęście ekipa w samochodzie tryskała humorem, więc zleciało nie wiadomo kiedy. Marsa Samadai to zatoczka in a middle of nowhere, dobrze znana lokalsom, których całkiem sporo przyjechało pochlapać się w wodzie. Jest to nic innego jak plaża oddzielona drogą od pustyni na której tu i ówdzie rośnie krzaczek do kolan, więc pójście na siku i odrobina prywatności jest sporym wyzwaniem. I wszechobecne śmieci. Tu ich bylo więcej niż w jakimkolwiek innym miejscu nurkowym, a w wodzie to już tragedia, ale o tym później.

Dziś nurkowaliśmy z Mustafą, plan był prosty. Leniwy nurek od strony południowej, a drugi od północnej. Sprawdziliśmy sprzęt, swój i partnurka no i wio. Pierwsze kilkanaście metrów zbierałem woreczki foliowe raz z prawej, raz z lewej strony, po to żeby wyrzucić je później do kosza. Wyć się chce, bo to trochę walka z wiatrakami. No ale za kilkunastometrową strefą woreczków już ich o dziwo nie było a spodziewałem się że będą poprzyklejane wszędzie. Rafa północna była całkiem spoko, chociaż spodziewałem się, że z uwagi na położenie słońca to północna będzie lepiej doświetlona. Najpierw Mustafa wypatrzył ośmiornicę, tym razem widziałem jej więcej niż jedną ósmą, ale jako, że ośmiornice są cholernie inteligentne to wiedzą, że człowieka należy unikać i ta też błyskawicznie się schowała. Popłynęliśmy dalej i wypatrzyłem żółwia skubiacego korale, postukalem kamerą o butlę żeby zwrócić uwagę Mustafy, ale do zasygnalizowania “żółw” potrzebne są dwie dłonie, więc po prostu pokazałem go kijkiem od kamery. Ten pozwolił się ofotografować – żółw, nie Mustafa – i kiedy ten drugi zarządził odwrót, żółw karnie wrócił razem z nami.

Po pół godziny przerwy powierzchniowej Mustafa zarządził, że “nie gadamy, nurkujemy” dobrze wiedząc że będziemy się zbierać kolejne pół godziny. To siku, to mam piasek w butach, to “dlaczego mam 180 bar a nie 200”. To ostatnie to Dorotka, u której przy zaworze butli było słychać niezbyt zachęcające „pśśśśśś” i chłopaki szybko wymienili jej butlę na mniejszą, ale za to bez żadnych oznak nieszczelności. No i poszliśmy do wody zaczepiani przez kąpiące się dzieci, witające nas w Marsa Alam tak jakbyśmy byli z innej planety, pozdrawiając i pytając o imiona 🙂 To był fajny nurek. Dłuższy, spokojny, ale bezżółwiowy i kompletnie bezośmiornicowy. W drodze powrotnej Dorotkę zaczęło wypychac do góry. Widziałem jak próbuje się pozbyć powietrza i zmniejszyć pływalność i walczy z wypornością. Dopiero po chwili palnęła się w czoło uświadamiając sobie co się stało, ja załapałem w tej samej chwili. Dostała przecież mniejszą, lżejszą butlę i jej dotychczasowy balast już nie wystarczał. Drogę do brzegu pokonaliśmy płynąc obok siebie – zahaczyłem rękę o jej pas balastowy i to był ten kilogram którego jej brakowało. Po to się właśnie ma partnurka 🙂

Diveblog #11 / 2024

Gabal El Rosas jakiej nie znaliśmy. No ucieszyliśmy bardzo #drogipamietniczku kiedy się okazało, że naszym dzisiejszym miejscem błogiego relaksu na łonie natury będzie znany już nam spot z rekinami w pakiecie. Nawet nie z uwagi na rekiny, ale sama rafa naprawdę wciąż ma momenty. Z hotelu PKS zabrał nas z lekkim poślizgiem, a w busie czekali na nas znajomi których poznaliśmy we wrześniu ubiegłego roku kiedy byliśmy świeżo po OWD i od nich otrzymaliśmy pierwsze praktyczne szlify. Strasznie miłe spotkanie! ❤️

Dojechaliśmy na miejsce, złożyliśmy sprzęt i z Dorotką dołączyliśmy do grupy, która chciała na nurki płynąć Zodiakiem. Zebrała się nas szóstka i Mustafa przekazał nas naszemu przewodnikowi – Hassanowi. Na briefingu okazało się, że wprawdzie płyniemy Zodiakiem ale to będzie zupełnie inny nurek niż ten kilka dni temu – zobaczymy też zupełnie inną rafę, no i zejdziemy deko głębiej jako że wszyscy mamy poziom aowd 😀 Więc plan był taki: ubieramy się, wskakujemy na Zodiaka, zodiak wywozi nas spory kawałek na północ, wskakujemy do wody, najpierw na 30 m czeka nas “Eel city”, gdzie jak zrozumiałem skupisko węgorzy, które wystawiają kawałek węgorza z gruntu i chowają się jak tylko próbujesz zrobić zdjęcie (marzenie fotografa), następnie popłyniemy deko wyżej do “Nemo city” gdzie jak sama nazwa wskazuje błaznują pewne rybki, a potem będziemy płynąć wzdłuż rafy aż skończy nam się gaz, wtedy Hassan wystrzeli bojkę i przyjedzie po nas Zodiak, po czym dokonany abordażu.

No i nie gadamy, nurkujemy. Jak wspominałem wcześniej wieje jak głupie, więc Zodiak płynął miejscami pod spore fale, a yours truly był zajęty robieniem zdjęcia grupowego przez co o mało nie wyleciał i nie rozpoczął nurkowania faulstartem. Szczęśliwie rozpoczęliśmy je wszyscy razem na “3… 2… 1… jump” gdzie już się nie wygłupiłem i wyskoczyłem po jedynce. Zeszliśmy na 30 metrów i przyznam że w mojej głowie “eel city” to były bardziej wijące się paszcze muren a nie sterczące z dna sznurowadła, które po mrugnięciu okiem znikały, ale still, ciekawe miejsce. Z kolei Nemo City to już pełnoprawna miejscówka miękkich korali z błazenkami, które jak zwykle ze śmiertelną powagą wciągały brzuchy, wypinały klatki i próbowały nas nakłonić, żebyśmy szybko stracili zainteresowanie ich przestrzenią prywatną. Hassan w ogóle jest bardzo wyluzowanym kolesiem, płynął wolno, sam robił zdjęcia raz kamerą raz aparatem, a w przerwach bawił się bąbelkami powietrza (robiąc z nich kółka). Widzieliśmy w sumie mnóstwo ryb i ładnych formacji raf. I moje ulubione Picasso Triggerfish, które jednak są za szybkie żebym dał radę zrobić im ładne zdjęcie. Hassan wystrzelił na powierzchnię bojkę sygnalizującą gdzie jesteśmy i wypłynęliśmy. Było deko trudniej niż ostatnio, bo ten Zodiak nie miał drabinki więc trzeba było najpierw zdjąć sprzęt, podać go do łodzi, a potem machając mocno płetwami wybić się i zawisnąć na burcie, czekając aż pomocna dłoń złapie cię za tyłek i wciągnie do środka. W sumie nic trudnego. To był mój pięćdziesiąty nurek 🙂 Pod wodą spędziliśmy 53 minuty – na głębokiej wodzie szybciej zużywa się powietrze.

Drugi nurek to wizyta u państwa rekinostwa, ale tym razem znów było inaczej – tym razem płynęliśmy z brzegu, zaliczając po drodze wszystkie szczeliny pomiędzy ścianą rafy a rafowymi pinaklami (kolumnami), w końcu przepływając przez kanion w którym bardzo liczyłem na obecność rozgwiazdy ale gdzie tam, a potem rekiny. Rekin był w grocie, oddelegowany do reprezentacji rekiniej rodziny najpewniej drogą losowania, kręcił się w kółko, a potem poirytowany naszą obecnością wziął i odpłynął. Doskonale wiemy gdzie, ale nawet nie próbowaliśmy tam zaglądać, bo dziś jest większy prąd i fale, co skończyłoby się ryzykownie bliskim spotkaniem z delikatnymi koralami. Wróciliśmy leniwie płynąc z prądem i po prawie 70 minutach wypłynęliśmy. Komitet powitalny składał się z ośmiornicy, ale drugi wychodzący nurek wystraszył ją na tyle, że ja już widziałem jedną ósmą ośmiornicy, czyli “nic”

I tak sobie liczę że jak jedno nurkowanie to jak trzy dni urlopu, to po tylu pięknych nurkach jestem już na takim chillu, że zaczynam się zastanawiać czy mam jeszcze pracę 🙂

Diveblog #10 / 2024

Marsa Assalaya.

#drogipamietniczku, wieje jak głupie więc trzymamy się zatoczek. Nasza czuwająca nad nami jak boska opatrzność Sylwia z Beach Safari obawiała się, ze będziemy kręcić nosami na powrót w te same miejsca, ale zupełnie niepotrzebnie, bo nas wystarczy wsadzić do wody i już jest mega. Poza tym nie jest tak samo, bo fauna morska raz pozwala się zobaczyć a innym razem rafa zazdrośnie strzeże swoich sekretów. A dziś dodatkowo były inne warunki, fale, wiatr, widoczność, divemaster no i ludzie. Wszystko inaczej 🙂 Dziś trafiliśmy pod skrzydła Mustafy. Zebrał naszą siódemkę i powiedział, że wszyscy tu mamy AOWD, więc będziemy płynąć razem jako grupa zaawansowana 🙂 My z Dorotką sprostowaliśmy, że w sumie to wciąż jeszcze jesteśmy tylko OWD, na co Mustafa odparł że już nie, złożył na naszych dłoniach niewidzialny podpis i powiedział, że „you are advanced from now on”, co uczciliśmy zbiciem piątek i okrzykiem radości.

Popłynęliśmy najpierw (dawną) łąką na rafę południową. Tym razem nie było żółwia, kręcił się za to koło nas spory tuńczyk, jakby nie zdawał sobie sprawy że uwielbiamy tuńczyka 😀, w ogóle kocham nurkowy znak symbolizujący tuńczyka. Mustafa zgiął palec wskazujący i wykonal ruch dłonią jakby otwierał puszkę, po czym poklepał się po brzuchu, co już jednak lekko zaniepokoiło tuńczyka, bo odpłynął. W końcu trafiliśmy na rafę, Dorotka znalazła tam skrzydlicę, było parę płaszczek i zwykli, kolorowi mieszkańcy płytszej rafy. Po tej stronie zatoki wyraźnie czuć było ruchy wody, bujało nas jak na łódce na falach – trzymaliśmy rozsądna odległość od rafy, bo woda nas spychała błyskawicznie.

W ogóle to nurkowanie było moim czterdziestym ósmym nurkiem. I człowiek może coś robić 48 razy dobrze, a już jak robi to po raz 49 to zrobi głupi błąd. No więc kiedy przykręcałem pierwszy stopień automatu, miałem go jakimś cudem obróconego o 45 stopni, przez co przez całe nurkowanie pukałem się głową w dziwnie ułożony wężyk od automatu, co mnie generalnie cholernie irytowało a każde puknięcie przypominało mi, że narobiłem sobie siary i zaraz mi Mustafa słusznie odbierze A i zostanę z OWD. No ale nic takiego się nie wydarzyło. Drugi nurek to rafa od strony północnej. Sama rafa pięknie doświetlona słońcem, ale wejście i wyście to była przeprawa przez zawiesinę zmąconego piachu, widoczność na 2 metry. Tu trafiły nam się dwie mureny, z czego jedną widzieliśmy w całej węgorzowej okazałości. Dorotka wypatrzyła również wiszące w toni kalmary. Te ustawiają się w linii jakby trzymały się za niewidzialne ręce. Tuż zanim wpłynęliśmy w zawiesinę na wyjściu z rafy, na 6 metrach mieliśmy prawdziwe akwarium. Pięknie…!

Diveblog #7 / 2024

#drogipamietniczku dzisiejsze nury jak się okazało (bo na ogół nie wiemy gdzie nas wywiozą 😃) to Gabal el Rosas, Rafa domowa przy hotelu Aurora. Byliśmy tu już w kwietniu, wypływaliśmy wtedy dalej od brzegu Zodiakiem i wracaliśmy wzdłuż rafy. Pamiętam że wtedy po skoku przywitał nas ogromny napoleon i popędziliśmy za nim całą ekipą, trochę za głęboko jak na nasze ówczesne uprawnienia. Teraz miało być podobnie (poza napoleonem, nie został włączony w plany nurkowe). Dziś Dorotka trochę nie miała ręki do sprzętu – najpierw urwała troczek w kamizelce, a przed drugim nurkiem musiała wymienić butlę. Wypłynęliśmy Zodiakiem, i zgodnie z instrukcjami Osmana mieliśmy wyskoczyć na komendę: „3, 2, 1, jump”. Przyznam, że nie do końca jest to dla mnie jasne czy skacze się po „1”, czy też po „1” jest jeszcze komenda „jump” ale nie chciałem już denerwować Osmana prosząc go o doprecyzowanie, i tak ma stresującą pracę. Zamiast tego byłem czujny i skoczyłem ułamek sekundy po Osmanie.

Rafa. Pomijam kwestię bielenia i atmosfery końca imprezy, bo będzie tu na smutno, skupmy się zatem na pozytywach. Otóż są miejsca dotknięte tym procesem w większym stopniu niż Gabal el Rosas. Tu wciąż jest sporo miękkich korali, a fauna jest mega fotogeniczna, praktycznie sama się wpycha przed obiektyw. Przepłynęliśmy kawałek i Osman poprowadził nas do dość krótkiego kanionu. Zły jestem trochę na siebie bo jak są kaniony to zamiast poczekać – bo przez kanion tylko gęsiego – pcham się blisko Dorotki co skutkuje tym, że dość często i w pełni zasłużenie obrywam płetwą po głowie. W środku był lekki prąd, zdegustowane naszą obecnością czerwone soldierfish’e (polskiej nazwy nie ma, ale jakby była to na pewno coś z czerwonymi gburami), oraz spory kawałek worka który pozwoliłem sobie zabrać. Przy wyjściu z jaskini znowu prąd, niby lekki ale skutecznie nie pozwolił mi zrobić zdjęcia ślicznej rozgwiazdy. Główna atrakcja nurka czekała nas jednak chwilę później. Mała grota pod ścianą rafy w której pływał sobie ok. półtorametrowy rekin rafowy. Udało mi się mu zrobić tylko jedno zdjęcie, bo było dość ciasno, a wolę odpuścić robienie zdjęć jeżeli miałoby się to wiązać z łapaniem się za rafę czy przypadkowym dotykaniem. Z tego samego powodu dałem spokój trzem innym rekinom, które się ganiały w zagłębieniu obok. Rekiny rafowe w dzień chillują sobie w takich właśnie miejscach, a polują nocami, a ludzie – podobnie jak u innych rekinów – nie są w ich menu. No chyba że coś im się popierdzieli i wezmą człowieka za dajmy na to fokę, ale umówmy się to już trzeba spełniać jakieś tam warunki fizyczne.

Cieszę się strasznie z tego spotkania, bo trzeba mieć dużo szczęścia žeby spotkać rekina 🙂 W drodze powrotnej spotkaliśmy skrzydlicę, mnóstwo drobnych rybek z fioletowymi czapeczkami, do których pasowała by nazwa “kardynałki” gdyby ta nazwa nie była już zajęta przez zupełnie inne ryby. Mijaliśmy ciekawskie triggerfishe i butterfly fishe, rozdymki i kolorowe papugoryby. Powrót był dość szybki ale generalnie mega się nam podobało.

Nurek numer 2 po przerwie to rafa północna – wejście i powrót z brzegu. Tu też – skupiając się na pozytywach – było sporo życia. Żółw zajęty skubaniem rafy kompletnie na nas nie zwracał uwagi. Były błazenki, skorpeny, skrzydlice i piękny ślimak nagoskrzelny. Podobno była też ośmiornica ale tym razem nie dane mi było jej spotkać. Innym razem, I hope.