Tatry 2022 – jak nie zdobyto Koziego Wierchu

#drogipamietniczku, dzisiejszy dzień nie obfituje w mrożące krew w żyłach historie, tym niemniej warta jest odnotowania nasza dzisiejsza próba zdobycia Koziego Wierchu. Spoiler alert – nieudana.

Tu należy zaznaczyć, że ostatnie dwa dni były dla nas dość intensywne i nie mieliśmy szansy po nich wypocząć. No ale cóż, zapowiadają deszcze, a dziś miał być ostatni dzień pewnej pogody, głupi by nie wykorzystał.
Może przypomnę dlaczego tak się zaparłem na Kozi: otóż najbardziej wymagającym i trudnym technicznie szlakiem turystycznym w polskich Tatrach jest Orla Perć. Wiedzie aktualnie od przełęczy Zawrat do przełęczy Krzyżne, idzie się granią, nie jest łatwo ale przeżycia i widoki są epickie. Trzy lata temu przeszliśmy z Dorotką i Olgą odcinek od Zawratu do Koziej Przełęczy, który kończył się słynną drabinką, dość dobrze to wtedy opisałem. Zabrakło nam trochę czasu, a trochę sił żeby pójść dalej ale pamiętam że ludzie, którzy poszli na Kozi mieli pełne portki, bo podejście wyglądało z dołu na nie do zdobycia. Sztos, to w tej chwili mój Everest. W zeszłym roku przeszliśmy Granaty. Zostały nam więc dwa odcinki: Kozi Wierch – Granaty i Granaty – Krzyżne. Technicznie jesteśmy dobrze przygotowani, zarówno ekspozycja jak i trudne odcinki są nam nie straszne 🙂
Plan na dziś był następujący: Kuźnice – Hala Gąsienicowa przez Boczań, dalej Czarny Staw, Kozia Dolinka i cel – Kozi Wierch. Dalej mieliśmy w zależności od sił i warunków albo zejść przed Granatami albo na bogato – dojść przez Granaty do Krzyżnego.

Otóż wyruszyliśmy nieco za późno gdyż moja ukochana, kiedy obudziła się o piątej rano i zobaczyła o której wrzuciłem wczorajszy drogipamiętniczek, zlitowała się nade mną i dała mi pospać. Błąd. Ale dziękuję 😉
Wyruszyliśmy około dziewiątej rano i słońce już wtedy dało nam do zrozumienia, że jeńców brać nie będzie. Szybko się okazało, że idziemy wolniej niż przewidziany na mapie czas przejścia poszczególnych odcinków. Słoneczko nasze rozchmurzyło buzię trochę za bardzo i paliło niemiłosiernie. Wzięliśmy ze sobą hektolitry wody, ale po przeliczeniu jak szybko się odwadniamy doszliśmy do wniosku, że normalny człowiek nie jest w stanie zabrać ze sobą tyle wody. Jeżeli ktoś się zastanawia jak czują się ziarenka popcornu w mikrofali, mogę szczegółowo opowiedzieć. Pomimo nakładaniu coraz grubszych warstw kremu z filtrem UV, nasza skóra zrobiła się w wielu miejscach niepokojąco różowa, dodając do tego fakt, że nawet po zdobyciu Koziego musielibyśmy jeszcze 2-3h iść granią zanim zaczniemy schodzić, w Koziej Dolince podjęliśmy ze wszech miar rozsądną decyzję o ewakuacji. Summa summarum przeszlismy w ogniu piekielnym 16km, spaliliśmy znowu więcej niż potrafimy skonsumować, a wody starczyło nam na styk. Pewnie sytuacja by się potoczyła inaczej gdyby pogoda była lepsza, tudzież gdybyśmy wyszli 2-3 godziny wcześniej. Ale i tak było super.
Teraz aura ma się nieco popsuć co wcale nie jest złą wiadomością, osobiście wolę maszerować w deszczu niż czuć się jak skwarka na patelni… stay tuned.