6:20
Rozpakowałem właśnie pachnący jeszcze Chinami nowy komputer na chipsecie M1 Silicon, podłączyłem wszystkie przewody i już słyszałem dźwięk startującego systemu, kiedy to obudziła mnie moja ukochana mówiąc, że Przemysław, wstawaj, góry czekają. Ciemny front burzowy za oknem dobitnie oświadczył jednak, że albo będę pakował auto w strugach deszczu albo góry jednak trochę zaczekają. Szczęśliwie, zgodnie wybraliśmy drugą opcję.
8:20
Wyruszamy. Spuszczę zasłonę milczenia na to co działo się przez ostatnie 2 godziny. Wyjazdowy rytuał zawsze jest obarczony stresem, lekkimi nerwami czy wszystko się wzięło, zapakowało, zakręciło i zamknęło. Zająłem się pakowaniem auta i jak się po raz kolejny okazało, wybór samochodu z bagażnikiem mieszczącym trzy torby hokejowe był strzałem w dziesiątkę, efekt przyniosły też godziny spędzone na grze w Tetris (ha ha mamo, a mówiłaś że to strata czasu), bo bagażnik zapakowałem tak, że w duchu przyznałem mu certyfikat wodoszczelności IPX7. W międzyczasie zaliczyłem kilka kursów windą, która weszła w tryb „I’m feeling lucky” i woziła mnie, obładowanego torbami po randomowych piętrach zamiast prosto na parter, chyba po to żebym się pożegnał ze wszystkimi sąsiadami. Spotkałem dwóch i obaj zagadnęli banalnym „o, na wczasy?”. Ech, sztuka smalltalku umiera. Patrząc na mnie, realną alternatywą byłoby na przykład sprzedawanie podróbek levisów na leżaku na początku lat 90tych.
No ale nic, burza minęła, wiatr rozwiał chmury. Wyjeżdżamy w pełnym słońcu.
10:20
Okolice Torunia. Dzięki Bogu za słuchawki z aktywną redukcją odgłosów rzeczywistosci, przesłuchaliśmy już playlistę Vaiany po angielsku i japońsku, plus hitowe kawałki z Frozen i Tangled. Jest super. Chciałem wyjść, ale przy 140/h to nie jest najlepszy pomysł a Dorotka powiedziała żebym nie histeryzował bo ciężko to będzie dopiero w okolicach Piotrkowa. Nie wiem co miała na myśli ale muszę być czujny.
12:40
Za nami pierwsza kłótnia. Olga postanowiła zamówić w McDonald’s pierwszą stronę menu, a Dorotka poradziła jej, że jak jest głodna to niech zje borówkę. W trasie dowiedziałem się, że w Europie Disney nazwał Moanę Vaianą ponieważ już jedna Moana bodajże w Hiszpanii jest gwiazdą filmów dla dorosłych i istniały poważne obawy, że małe, hiszpańskie dzieci szukające w Google swojej bohaterki mogłyby przeglądać wyniki z szeroko otwartymi oczami. Jesteśmy w połowie drogi – jeżeli chodzi o dystans, bo czasowo to tak w 1/3. W McDonaldsie zjadłem sałatkę która okazała się rozczarowaniem na miarę Ministra Dworczyka i z zazdrością spoglądałem jak Olga pochłania czizburgera.
14:40
Olga zmęczona szukaniem pasmanterii z drive thru poszła spać, a ja w końcu przekonałem się z czego słynie Piotrków. Ano mianowicie z tego, że odcinek A1 w tym miejscu korkuje się tak niesamowicie, że staliśmy jakąś szaloną ilość czasu. W dodatku nawigacja Google pokazuje nam, że jeszcze 4h do mety, a Apple twierdzi że 5. Hitem odcinka był moment kiedy przelewałem wodę z butelki 1,5l do 0,5l żeby Dorotce łatwiej się piło, a ona lekko przyhamowała bez wyraźnego wg. mnie powodu. W efekcie wolałbym, żebyśmy się nie zatrzymywali na żadnym MOPie przez jakiś czas, żeby uniknąć drwiących uśmieszków pasażerów i ich dzieci wytykających palcami mokrą plamę na moich spodniach w kroku.
16:30
Zaobserwowałem, że po ośmiu godzinach jazdy mój wokabularz zawęził się do zwrotów „daj mi spokój” i „wszystko mi jedno” pomimo, że w moich żyłach płynie już więcej kawy niż osocza. Z kolei Dorotka wraz ze wzrostem wysokości npm ma coraz więcej energii bo jakieś góry ją wzywają, a mlaskanie na tylnym siedzeniu świadczy o tym, że Olga wyszła z hibernacji.
23:30
Dojechaliśmy. Znaczy się na miejscu wylądowaliśmy o 20:30, dużo się działo w międzyczasie, zwłaszcza kiedy jechaliśmy po zakopiańskich bezdrożach, ale mam już serdecznie dość na dziś 😀