Świnica przez Zawrat

#DrogiPamiętniczku, dziś miało być grubo i było grubo. Obraliśmy za cel zdobycie Świnicy przez Zawrat a potem powrót przez Kasprowy Wierch. Wstaliśmy znowu o jakiejś absurdalnej porze, jeszcze ciemno było, złapaliśmy jeden z pierwszych busów do Kuźnic i w efekcie przed siódmą rano byliśmy już na szlaku. Znowu szliśmy do Murowańca przez Boczań, przyznam szczerze, że niewiele pamiętam z tego etapu trasy, gdyż jeszcze spałem, ale ponoć czas mieliśmy dobry. Dalej droga wiodła przez Czarny Staw, gdzie musieliśmy minąć szlak prowadzący przez mordercze schodki na Granaty, które to mijając obrzuciłem pogardliwym spojrzeniem. Schodki znaczy się, nie Granaty, bo do tych drugich żywię pełen szacunek. No i rozpoczęliśmy właściwy etap wyprawy. Zawrat (2159m) jest przełęczą, będącą skrajnym punktem Orlej Perci. Można na niego wejść wersją easy (od Doliny Pięciu Stawów) albo hard, od Czarnego Stawu – to ta nasza.

Zawrat zdobyłem (dzięki mojej kochanej żonie, która będzie to czytać :D) od tej strony już dwukrotnie, ale za każdym razem jest sporo emocji. Na początku jest coś a’la schody, i tu mamy sprzeczne wrażenia – ja skakałem szczęśliwy z kamienia na kamień chwaląc urozmaicony szlak i złorzecząc na schodki na Granaty, którym cały czas nie mogę wybaczyć, że doprowadziły mnie na skraj wytrzymałości fizycznej i psychicznej, z kolei Dorotce jakoś tym razem nogi odmówiły posłuszeństwa i ewidentnie się na tym fragmencie męczyła, jak nie ona.
A potem już robi się fajnie – są ułatwienia w postaci klamer i łańcuchów, ale starałem się przechodzić szlak na czterech łapkach, wspinając się i nie korzystając z żelaza. Sporo nagrywałem, ale 90% materiału wyrzuciłem do kosza, bo za bardzo macham łbem, nie umiem jeszcze nagrywać z głowy. Grunt, że na filmie chyba widać i wysokość i ekspozycję. Pogodę mieliśmy całkiem spoko, chociaż były alerty burzowe na popołudnie (czyli już po naszym powrocie) i zbierały się chmury nad górami, ale jeszcze dość wysoko.

Z Zawratu po krótkim wypoczynku i analizie czy z tego szarego co się zbiera na szczytach to coś będzie czy nie, uznaliśmy, że nie będzie i ruszyliśmy na Świnicę. O, i tam proszę państwa była bajka. Widok cały czas na panoramę Doliny Pięciu Stawów, która jest dla mnie bezdyskusyjnym hitem jeżeli chodzi o walory wizualne. Spora ekspozycja („Shrek, jak w dół patrzę”), praktycznie cały czas to łańcuch, to wspinaczka na czterech łapkach. Jedyny minus to to, że na którymś łańcuchu Dorotka doznała kontuzji stawu biodrowego i zrobiło się przez moment poważnie. Ale to twarda sztuka, powiedziała, że ma jeszcze dwie ręce i nogę i żebym nie histeryzował z wzywaniem śmigła. No i faktycznie rozruszało się po jakimś czasie. W ogóle szlak z Zawratu na Świnicę jest jednokierunkowy, co nie przeszkadzało – jak naliczyliśmy z Olgą – 30 cymbałom pchać się pod prąd, co totalnie stanowi zagrożenie (mijanie się na łańcuchu na pionowej ścianie to po prostu głupota). Anyway 20 m. pod szczytem Świnicy Dorotka z uwagi na biodro odpuściła i poszła w kierunku Kasprowego, a na górę wszedłem już tylko z Olgą.

Widoki piękne, chociaż jeżeli mam być absolutnie szczery to nie widzę różnicy czy Kościelec, czy Świnica, czy Granaty, nie odróżniam jednej zapierającej dech w piersiach panoramy od drugiej. Ale za to czerpię przyjemność z pokonywania przeszkód w trakcie wchodzenia i potem jak zejdę to jestem dumny, że przeżyłem, to chyba też jest spoko.

Wróciliśmy spokojnie przełęczą świnicką do Kasprowego, lekkim spacerkiem, zatrzymując się dwa razy na chillowanie, wygniatając tyłkami trawę parku narodowego i wprawdzie siły na zejście z Kasprowego na nogach jak najbardziej były, to z uwagi na biodro Dorotki, kupiliśmy bilety na kolejkę z Kasprowego do Kuźnic.